piątek, 29 października 2010
Buchty wiedeńskie
Jaki smak miałoby niebo?
Czy taki jak buchty?
Z kruchą, rumianą, grubą skórką. Puszystym wnętrzem. Słodkim nadzieniem z różanej konfitury...
Nie wiem?
Ale muszę przyznać, że pod koniec pieczenia, kiedy dom wypełniony był zapachem drożdżowego ciasta - miałem wrażenie, że niebo (w jakiś dziwnych okolicznościach!) rzeczywiście znalazło się w moim domu i mojej kuchni. Ten charakterystyczny aromat od zawsze kojarzył mi się z dzieciństwem i dociekaniem, czym właściwie są drożdże i czemu te małe grzyby (w ogóle kto dodaje grzyby do ciasta? Proszek do pieczenia jest dla dziecięcej logiki o wiele przystępniejszy!) powodują, że nagle wszystko "rośnie", pęcznieje, jest go więcej... Dopiero lekcje biologii w podstawówce wyjaśniły moje wątpliwości.
Poza tym to moje pierwsze "prawdziwe" drożdżowe ciasto. "Prawdziwe", bo to pieczone właśnie za czasów podstawówki, niestety zakończyło się kompletną klapą - mleko było za gorące i biedne drożdże się ugotowały, zamiast korzystać z cukru i pączkować. Ja się jednak nie zrażam i próbuję!
Przepis na buchty sam w sobie nie jest skomplikowany. Jednak to oczekiwanie... w sumie niecałe 2 godziny, aż wszystko wyrośnie (a rośnie pięknie! Aż miło patrzeć!). Potem jeszcze godzina pieczenia. I voilà! Gorące bułeczki wyskakują z pieca, oczekując jedynie na posypanie cukrem pudrem i zjedzenie!
Oryginalny przepis na buchty znalazłem tutaj.
Podaną ilość składników podzieliłem jednak na połowę - co dało zamiast 12 małych, 8 dużych (wręcz ogromnych!) bucht.
Na ciepło są znakomite! Po wystygnięciu również.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz